środa, 24 grudnia 2014

Mój optymizm powala.

            Ostatnio miewam lepsze dni. Dzisiaj jest Wigilia, więc postanowiłam, że na tym jakże "optymistycznym" blogu napiszę coś naprawdę optymistycznego. Dlatego też, zdecydowałam się na ten post. Ot tak. Dla własnej korzyści.
      U mnie ostatnio w porządku. Potwory nie wpadają do mnie już tak często jak kiedyś, Głosy ogarnęły tyłki i poszły się kochać, zostały po nich jedynie niewyraźne szepty. Cięłam się co prawda, przyznaję bez bicia, ale to tylko dlatego, że byłam z tatą na wyjeździe. Bałam się, że zniszczę nam weekend i z tego powodu się pocięłam. Teraz brzmię jak głupie, nastoletnie emo, ale wtedy to było dla mnie na tyle poważne, że żyletka poszła w ruch. Chyba się ucieszyła, że ją wyjęłam ze schowka, bo radośnie ciachała mi skórę tak, że zostaną mi po tym blizny. Kolejne do kolekcji. Wow, chyba zapowiada się długi post. Nie wiem co napisać, hmm... Jak spędziliście początek świąt? Ja (nie licząc wpadki z żyletką) bardzo dobrze. Pojeździłam na desce, przeziębiłam się, bo "byłam mądrzejsza od tatusia, który kazał mi ubrać kurtkę", dostałam nowego laptopa i tak oto siedzę przed nim, za pół godziny zaczyna się nowy dzień, a ja piszę do Was, Kochani Czytelnicy, kolejnego posta. Pierwszego od dłuższego czasu. Nawet nie wiecie jak ciężko przestawić się na taki nowoczesny sprzęt z mojego starego grata. Teraz leży sobie zapomniany na biurku, a ja siedzę na łóżku na przeciwko. :D Boli mnie palec u stopy. Rozwaliłam go sobie, nawet nie wiem kiedy, i boli mnie jak nigdy. Tylko go dotknę i umieram. ;-; Mój brat puszcza przez głośniki Korna, na cały pokój, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Proszę go, żeby wyłączył, a on nic. Nie, żebym nie lubiła tego zespołu! Kiedyś go kochałam. Ale potem mój brat dostał na jego punkcie bzika i "Mass Histeria" sprawia, że chce mi się rzygać. >.< W ogóle spotkałam ostatnio w autobusie laskę co miała monobrew. XD I jakiś moher dźgał mnie łokciem w głowę...

          Dobra ten post chyba zaczyna tracić sens, więc go kończę. Piszcie jak tam Wam Święta mijają!<3

PS. Sukces! Brat wyłączył muzykę i mogę w spokoju zasnąć! :>

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Ile znaczy ludzkie życie? + Dobita - znów szpital.

Telliel, dziękuję! Właśnie o to mi chodziło, kiedy podjęłam ciężką decyzję o założeniu tego bloga! Cieszę się, że zaufałaś mi na tyle, żeby to napisać. Jak pewnie dobrze wiesz, łatwiej napisać komuś obcemu, kogo jednak w pewnym sensie znasz, niż powiedzieć osobie, którą widujesz codziennie. Dlatego mam sprawę do wszystkich czytelników - piszcie co Wam leży na duszy. Nie bójcie się, bo ta strona jest również dla Was. Nie wyśmieję Was ani nie skrytykuję. Dla ludzi takich jak my najważniejsze jest zrozumienie i akceptacja. Tutaj je otrzymacie.
           Konfucjusz kiedyś powiedział: " Nie wiemy nic o życiu, więc jak możemy wiedzieć cokolwiek o śmierci?". Miał rację. Że tak brzydko powiem - gówno wiemy. Są ludzie, którzy są tak pewni, że wiedzą wszystko, iż nie zauważają swojej niewiedzy. Moja polonistka, która jest jednocześnie moją wychowawczynią, powiedziała niedawno: "Jeśli jesteście pewni, że umiecie wszystko na sprawdzian z fizyki, to mogę was zapewnić, że go nie zaliczycie." Pewnie sobie myślicie, "Co ona pieprzy?", ale po prostu chodzi mi o to, żebyście teraz chwilę się zastanowili. Co nas czeka po śmierci? Na przestrzeni wieków ludzie mieli wiele pomysłów na życie pośmiertne. Niebo, Piekło, Czyściec, Hades, Avalon czy też nic? Tylko zmarli wiedzą. A jak wszyscy wiemy, oni nie są zbyt rozmowni. Ja nie wiem w co wierzyć. Czy wierzę w dusze? Owszem. Czy wierzę w Niebo i Piekło? Nie wiem. W reinkarnację? Nie mam pojęcia. W Boga? Co jest tam na górze prócz Księżyca i gwiazd? Czy kiedykolwiek poznamy odpowiedzi na te pytania? Kim my tak naprawdę jesteśmy i ile znaczymy we Wszechświecie? Piszcie co myślicie!
  
PS. Napisałam tego posta jakiś czas temu, więc mój humor się trochę zmienił. Dowiedziałam się dzisiaj, że drugie wakacje z rzędu znowu spędzę w szpitalu. Tym razem nie całe, bo dwa tygodnie i na dziennym, ale i tak chce mi się płakać. Psychiatrzy są powaleni, lekarze są powaleni, ludzie są powaleni, moje życie jest powalone, idę płakać, dobranoc.

wtorek, 11 marca 2014

Wiara.

Telliel, dziękuję! Właśnie o to mi chodziło, kiedy podjęłam ciężką decyzję o założeniu tego bloga! Cieszę się, że zaufałaś mi na tyle, żeby to napisać. Jak pewnie dobrze wiesz, łatwiej napisać komuś obcemu, kogo jednak w pewnym sensie znasz, niż powiedzieć osobie, którą widujesz codziennie. Dlatego mam sprawę do wszystkich czytelników - piszcie co Wam leży na duszy. Nie bójcie się, bo ta strona jest dla Was. Nie wyśmieję Was ani nie skrytykuję. Dla ludzi takich jak my najważniejsze jest zrozumienie i akceptacja. Tutaj je otrzymacie.
           Konfucjusz kiedyś powiedział: " Nie wiemy nic o życiu, więc jak możemy wiedzieć cokolwiek o śmierci?". Miał rację. Że tak brzydko powiem - gówno wiemy. Są ludzie, którzy są tak pewni, że wiedzą wszystko, iż nie zauważają swojej niewiedzy. Moja polonistka, która jest jednocześnie moją wychowawczynią, powiedziała niedawno: "Jeśli jesteście pewni, że umiecie wszystko na sprawdzian z fizyki, to mogę was zapewnić, że go nie zaliczycie." Pewnie sobie myślicie, "Co ona pieprzy?", ale po prostu chodzi mi o to, żebyście teraz chwilę się zastanowili. Co nas czeka po śmierci? Na przestrzeni wieków ludzie mieli wiele pomysłów na życie pośmiertne. Niebo, Piekło, Czyściec, Hades, Avalon czy też nic? Tylko zmarli wiedzą. A jak wszyscy wiemy, oni nie są zbyt rozmowni. Ja nie wiem w co wierzyć. Czy wierzę w dusze? Owszem. Czy wierzę w Niebo i Piekło? Nie wiem. W reinkarnację? Nie mam pojęcia. W Boga? Co jest tam na górze prócz Księżyca i gwiazd? Czy kiedykolwiek poznamy odpowiedzi na te pytania? Kim my tak naprawdę jesteśmy i ile znaczymy we Wszechświecie? Piszcie co myślicie!

    Pozdrawiam oraz życzę Wam wiary we własne możliwości! Jelly~

wtorek, 11 lutego 2014

Potwór.

       Dawno nie pisałam. Ile to już minęło? W każdym razie, poszłam do nowej szkoły. Póki co jest spoko, ale nie wiem ile się ten stan rzeczy utrzyma. Zaczęłam palić. W sumie tylko elektryki, ale podoba mi się to. Jest odprężające. No i mogę je kupić bez okazania dowodu osobistego, a to jednak duży plus. Pracuję też nad nowymi opowiadaniami. Jakieś post-apokaliptyczne coś i jakieś fantasy. No i może angst. Ostatnio założyłam też zeszyt, w którym m.in. rysuję swoje sny. Ostatnio nawiedzają mnie Potwory. Wychodzą z szafy, spod łóżka, wypełzają zza rogu. Pojawiają się znikąd i znikają równie szybko. Jednak mają cechę wspólną - wszystkie życzą mi śmierci. Czy to jest moje przeznaczenie? Umrzeć? Tylko dlatego, że każe mi tak jakiś durny potwór, który prawdopodobnie nawet nigdy nie istniał? W końcu są ludzie, dla których coś znaczę. Umierając zraniłabym ich. Jednak, może oni tylko udają, że im na mnie zależy? Może w głębi serca kibicują moim Potworom i dopingują mnie w łyknięciu tych kilkunastu tabletek lub dociśnięciu żyletki mocniej?
         Staram się przenosić mojego doła na papier. Nie wiem ile wytrzymam. Moja psychiatra ma teraz wolne i spotkamy się dopiero po feriach. Do tego czasu mogę się pochlastać, ale przychodni to nie obchodzi. W sumie, co oni mogą zrobić? Przecież nie zabronią jej urlopu! A z żadnym innym lekarzem nie zamierzam gadać...
     Zakochałam się. Dowiedziałam się o tym od przyjaciółki. Zawsze kpiłam z miłości. Nie wierzyłam w nią, mimo iż wszystkie moje dzieła jej dotyczą. Mój Obiekt Westchnień jest nim od czterech lat. Sądziłam, że to tylko zauroczenie i szybko przejdzie. W końcu, jestem za młoda, żeby kochać. A jednak. Cztery lata to zbyt dużo jak na zadurzenie. Codziennie siedzieliśmy nawet do trzeciej nad ranem i wygłupialiśmy się razem. Każdego dnia miałam wrażenie, że On stara się zrobić mi fałszywą nadzieję. Tyle było w jego zachowaniu dwuznaczności...

             Jesteście na tyle wyjątkowi, że zobaczycie fragment mojego cennego zeszytu:


Głupie? Infantylne? Możliwe. Nie oceniam sama siebie.